Co prawda z tych seriali na mojej liście „to watch” było jedynie Atypical, jednak Netflix robi to dobrze no i tak jakoś przypadkowo się jedno z drugim włączyło i… Się obejrzało, oczywiście.

ATYPICAL

Sam ma osiemnaście lat i spektrum autyzmu. Dotąd wychowywany przez rodzinę pod kloszem, chroniony przed złem całego świata postanawia w końcu, że to najwyższa pora by nie tylko trochę się usamodzielnić, ale – albo przede wszystkim – by znaleźć sobie dziewczynę. Nie byłoby w tym nic złego, wszak Sam jest nastolatkiem, gdyby nie fakt, że chłopak nie do końca rozumie ten świat, który jest wokół. Ma problem z odczytywaniem ludzkich emocji, z radzeniem sobie z niepowodzeniami, a wszystko to, co inni do niego mówią, bierze nader dosłownie. Na szczęście ma wspaniałą rodzinę, która jest chyba najmocniejszym punktem tego serialu, bo jest ze sobą, mimo wielu nieporozumień, wspiera się, kiedy ktoś tego potrzebuje, a jednak w tym wszystkim jest jakaś taka… wolna, bo każdy może robić to, na co ma ochotę. W momencie, gdy Sam postanawia się usamodzielnić, jak już wyżej wspomniałam, wszyscy muszą się dostosować i każdy odbiera to na swój sposób. I właśnie o tym jest Atypical – o zmaganiach z życiem, ze zmianami, z chorobą i próbą samodzielności. Opowieść tak różna od tych wszystkich młodzieżówek, że z niecierpliwością czekam na drugi sezon.
 
BOJACK HORSEMAN
 
Dobra, na to wpadłam przez/dzięki (niepotrzebne skreślić) Tattwie, która napisała o tym serialu wielką epopeję. Nie wiem, po co ją czytałam, wszak zaspoilerowałam sobie serial z każdej możliwej strony, niemniej warto było. Kim jest BoJack? Gwiazdą lat 90-tych, kiedy miał swój serial, był rozpoznawalny i jakoś wszystko się układało. Poza tym jest koniem, alkoholikiem, narkomanem, a dwadzieścia lat później jego życie nie jest wcale takie fajne. Ma rąbniętego współlokatora Todda, dziwną kocicę-agentkę Princess Carolyn oraz ghostwriterkę Dianę, która niby ma napisać jego autobiografię, a jakby wplątuje się w jeszcze dziwniejsze sytuacje. Nie wiem dokładnie, co mi się tu spodobało, bo trochę byłam w pierwszym sezonie znużona, trochę zniesmaczona, a jednak oglądałam dalej i bardzo się z bohaterami zaprzyjaźniałam. O depresji, tym, że każdy radzi sobie z nią inaczej, o popularności, a jednak i o problemach, które dotykają każdego z nas. Nawet jeśli w przeciwieństwie do bohaterów jesteśmy ludźmi a nie zwierzakami (och te wszystkie odniesienia do ich rasy, no chodząca genialność). POLECAM. Nie tylko dlatego, że jest zamówienie na sezon piąty (dziękuję Netflix!!).
 
CHESAPEAKE SHORES 
 
To taki trochę serial powiewający idyllą –  samotna matka dwóch córek wraca do rodzinnej miejscowości, z której przed laty uciekła w pogoni za lepszym życiem, które jakoś nie zbiegło się z jej oczekiwaniami. Wraca niby po to, by naprawić relację z rodziną, bo przypadkowo jakoś całe rodzeństwo się do tego domu rodzinnego zjeżdża, po to, by w końcu zająć się należycie swoimi córkami, na opiekę nad którymi jakoś nie miała czasu, ale też żeby pomóc swojej siostrze otwierającej mały, przytulny hotel, w którym goście mieli się czuć jak w domu. Jak mówiłam, przypadkowo zjeżdżają się wszyscy, i w zasadzie wtedy wszystko się  zaczyna. Małe końce świata, trudne wydarzenia – los tam rzuca kłody pod nogi, ale oni mają siebie, więc mają siłę i dadzą sobie ze wszystkim radę. Rodzina O’Brienów nie daje sobie w kaszę dmuchać, i mimo że Chesapeake Shores nie jest ambitnym serialem, a raczej takim, który można włączyć w tle do na przykład prasowania, to wciąż się dobrze przy nim spędza czas, wspiera bohaterów w trudnych chwilach a przede wszystkim – chce się oglądać dalej, bo hej, to dobra rozrywka. Umilacz czasu, a to, że związujemy się z bohaterami to inna sprawa. Znaleziony dzięki Magdzie z MyPinkPlum. Niczego nie żałuję! 🙂
Okej. To czas pogmerać na Netflixie i HBO GO i znaleźć coś nowego do oglądania. Jakieś sugestie? Oglądaliście może któryś z tych trzech seriali? 🙂
*Zdjęcia pochodzą z imdb.com

Zobacz także