Sezon wakacyjny nie obfituje w zbyt wiele ciekawych premier (jeśli w ogóle), dlatego też moja lista nie jest zbyt oszałamiająca. Ale o tym – niżej 🙂


 

Crazy Delicious, Netflix

Tym większa moja miłość do wszelkich programów kucharskich, im bardziej są szalone i inne od reszty. „Crazy delicious” jest więc ostatnio moim faworytem i naprawdę nie za sprawą jedzenia, a – uwaga! – jadalnej scenografii. Tak, tak, dobrze przeczytałaś/eś! Trzech sędziów: Carla Hall, Niklas Ekstedt oraz Heston Blumenthal w każdym odcinku oceniają trzech kucharzy, spośród których wybierają tego jednego, który wygrywa dużą nagrodę pieniężną. W otoczeniu smakowitej przyrody: jadalnych kwiatów, czekoladowej ziemi czy… pitnego potoku toczą się niesamowite walki, z tym bardziej szalonymi i popisowymi daniami na talerzach. Program podobał by mi się jeszcze bardziej, gdyby nie fakt, że na sześć odcinków szanowne jury oraz prowadząca… ani razu, zaznaczam, ani razu!!, nie zmienili ubrań. To znaczy, że albo nagrywali ciągiem, albo cały czas stylizowano ich… tak samo.  Co, jest super niefajne, gdyż albowiem bardzo cenię w takich programach (zwłaszcza z tak wybujałą scenografią) ciuchy. I prezencje. I wszystko. No i tego trochę mi brakło, tak czy siak jestem w miłości.

 

I’ll be gone in the dark, HBO GO

Sześcioodcinkowy serial został nakręcony na podstawie książki Michelle McNamary o tym samym tytule. Samozwańcza pani detektyw, blogerka oraz dziennikarka wiele lat swojego życia poświęciła najbardziej znanemu i najniebezpieczniejszemu mordercy w Stanach Zjednoczonych – EAR, East Area Rapist/Original Night Stalker/Golden State Killer (takich trzech nazw używano w stosunku do jego postaci). Terroryzował Californię między 1970 a ’80 rokiem, zabił około trzynastu osób, zgwałcił drugie tyle. Był najbardziej poszukiwanym mordercą, który przez lata był  nieuchwytny i poniekąd dzięki McNamarze udało się doprowadzić go przed wymiar sprawiedliwości. Tym, co bardzo nie podobało mi się w „I’ll be gone in the dark” to fakt, że więcej uwagi zostało poświęcone moim zdaniem autorce książek (która – spoiler alert – nie doczekała premiery swojej książki) niż faktycznie samej sprawie. Nie można co prawda odmówić Michelle zaangażowania, które doprowadziło do rozwikłania sprawy, wydaje mi się jednak, że została trochę przesadnie zgloryfikowana i wyniesiona na ołtarze. Niemniej sprawa EAR totalnie mnie zaciekawiła i już poza serialem zaczęłam śledzić historię doprowadzenia mężczyzny przed sąd (w tym roku).  (Książka o tym samym tytule znów rozprawiała się więcej o uczuciach autorki względem samej sprawy, było to jednak zrozumiałe jako że ona tą książkę pisała.)

 

 Unsolved mysteries, Netflix

Podobno ten serial dokumentalny jest kontynuacją serialu o tym samym tytule który wyświetlany był w amerykańskiej telewizji na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Sześć godzinnych odcinków poświęconych jest sześciu nierozwiązanym sprawom. Ponowne rzucenie światła na sprawy zaginięć mają nadzieję przynieść jakieś rezultaty przynajmniej na to liczą rodziny zaginionych, z którymi rozmawiają dziennikarze. Ilość smutku, ale i nadziei pojawiająca się w każdym odcinku jednocześnie pokrzepiają serce ale jednak pokazują, że świat jest beznadziejnym miejscem i mimo XXI wieku wciąż można… zginąć bez śladu. Dwa odcinki specjalnie przykuły moją uwagę. Pierwszy poświęcony postaci Reya Rivery, który wybiegł z domu i już do niego nie wrócił (żywy), a po szesnastu latach jego sprawa wciąż jest nierozwiązana, oraz odcinek o zbrodni w Nantes, Francji („House of horror”), o której to sprawie już kiedyś czytałam, ale jednak dopiero dzięki temu serialowi wkręciłam się na tyle, że kilka nocy spędziłam czytając miliony teorii krążących po internecie. Naprawdę wstrząsające.

Killing Eve, HBO GO

Dobra, tego serialu może nie powinnam tu dodawać jako, że wciąż nie obejrzałam go całego, ale… W O W. Dużo o nim słyszałam, jeszcze więcej czytałam, kibicowałam mocno (Sandra Oh) a w końcu obejrzałam. Do momentu w którym nie zrobiono czegoś strasznego jednemu z bohaterów, ale ciiii. Pościg mordercy oraz ścigającego a w zasadzie ścigającej ją to naprawę ciekawa i trzymająca w napięciu historia zwłaszcza, że nie rozgrywa sie w Stanach Zjednoczonych a raczej w Europie – przecież zbrodnia jest niezależna od kontynentu, a zmieniające się wokół scenerie tylko sprawiają że człowiek nie może oderwać wzroku. Nie dodaję nic więcej- jeśli nie znacie,  obejrzyjcie 🙂

 

McMilions, HBO GO

W produkcji świetnych dokumentów prym do tej pory wiódł Netflix, ale muszę przyznać, że HBO GO robi to dobrze 🙂 „McMilions” skupia się na sprawie oszustwa związanego z grą McDonald’s Monopoly w latach 90. Usłyszałam o niej po raz pierwszy, tym większa była moja fascynacja tym dokumentem. Dzięki temu, że w powstawaniu serialu brali udział agenci FBI biorący udział w śledztwie oraz zdobywcy nagród, ogląda się to wszystko super. Na przykład też dzięki jednemu agentowi, którego imienia nie pamiętam, ale tak się śmiał! Mógłby prowadzić program o czymkolwiek, a też pewnie obejrzałabym. Wracając jednak do dokumentu – w latach 90 była sobie w Stanach taka loteria McDonalda, że dostawało się planszę monopoly, a na kubkach/opakowaniach jedzenia zdobywało się naklejki. W puli nagród były oprócz rzeczy materialnych nagrody pieniężne, jakieś konkretne sumy. I pewnego dnia do FBI trafia zawiadomienie, że ta loteria to szwindel jest. Agenci przyglądają się sprawie bliżej i chyba do końca nie zdawali sobie sprawy, jak wielki to jest szwindel, jak ogromny przekręt, i ile ludzi zostało w to zaangażowanych (najczęściej wbrew własnej woli). Powiem szczerze, że do tej pory  jestem oniemiała. Głosy wygranych osób sprawiają, że wszystko to, co na ekranie, nabiera realności i nie można sobie powiedzieć „och, jak dobrze, że mnie to nie spotkało”, bo jakby… To wciąż straszne świństwo,  nawet po latach, nawet jeśli ogląda się to bez żadnego zaplecza uczuciowego pt. mnie też to spotkało więc wkurw potrójny.  Serial tym samym staje się miłym nawiązaniem do filmu tym  razem Netflixa, „McImperium” filmu o powstaniu sławetnej sieci fastfoodowej.

 

Glow Up: Britain’s Next Make Up Star

Jako że program można zrobić o wszystkim, a były już takie o gotowaniu, szyciu ubrań, chodzeniu po wybiegu, o metamorfozach też były i pewnie jeszcze takie, o których nie wiem, też były, to teraz czas na show o makijażu. Ale nie, że o takim codziennym, wyjściowym, tylko bardziej artystycznym. Typu ulubiony bohater popkultury, osobisty guru, a może historia życia namalowana na czyjejś (modela) twarzy. Nie są to przelewki dla uczestników, a tym bardziej dla osoby która makijaż robi od wielkiego dzwonu (ja) i czuje się po nim jakby weszła na Mount Everest. Nie mogłam więc oderwać wzroku od ekranu, bo takie piękne rzeczy robili! Chociaż podświadomie myślałam o momencie zmywania go (jezus, zmyć jakiś milion kolorów z twarzy??), to jednak wciąż – byłam pod wielkim wrażeniem. Gdzieś do momentu, w którym a) przez cały sezon odpuszczali przewinienia jednej lasce która dosłownie w każdym odcinku była najgorsza i b) wygrała osoba, którą niby lubiłam i tolerowałam ale wolałam innego wygranego. Wtedy udałam, że nie widziałam finałowego odcinka i przeszłam do drugiego sezonu, ale to wciąż to samo. Stąd moje oficjalne pytanie: dlaczego przyjmujecie do programu ludzi, którzy nie potrafią makijażować, przepuszczacie ich dalej a osobie której raz podwinie się noga nie  możecie wyżałować i ją wywalacie? Czekam na odpowiedzi 🙂

 

The Booksmart

„The Booksmart” to typowy młodzieżowy film, w którym główne bohaterki, super mądre dziewczyny zdają sobie sprawę (pod koniec szkoły), że spędziły na tej nauce trochę za dużo czasu. Nie wykorzystały potencjału szkoły średniej, nie wykorzystały przywilejów swojego wieku. A, że za rogiem była jakaś wielka impreza, na której mogłyby pokazać swoją bardziej szaloną stronę, to czemu nie? Historia przynajmniej z mojego punktu widzenia, wydawała się trochę przerysowana, na przykład scena, w której dziewczyny na imprezę podwozi nauczycielka… Okej, ja wszystko rozumiem 🙂 Ale to było mega dziwne, i chyba szala szaleństwa, które byłabym w stanie przyjąć, została przechylona. „Cztery lata zabawy w jedną noc”, mówi opis na imdb, i chyba tak było. Jak dla mnie to za dużo tej zabawy nawet na sto lat, ale co ja się tam znam 🙂 Niestety film nie jest dostępny na żadnej z platform streamingowych (przynajmniej jak szukałam, to nigdzie go nie mogłam znaleźć).

 

The half of it, Netflix

Ile ja się naszukałam tego filmu… tak się kończy zapisanie zlego tytułu w notesie 🙂 Jak dobrze, że Netflix ma funkcję historii, trochę co prawda w niej grzebałam… Bohaterką filmu jest mądra, ale biedna jakby nie było nastolatka Ellie Chu, która w ramach dorobienia sobie pieniędzy zgadza się napisać list miłosny dla sportowca. W sensie- dla dziewczyny, która mu się podoba, ale on nie umie ubierać myśli w słowa. W międzyczasie zostają przyjaciółmi, okazuje się, że dogadują sie lepiej niż można by się spodziewać zważywszy, na wszystko co ich dzieli gdzie status materialny jest tylko wierzchołkiem góry lodowej. Ich historia robi się tym „śmieszniejsza”, że Ellie zupełnie nieświadomie i niespodziewanie zakochuje się w sympatii swojego przyjaciela.  Film jest super lekki, idealnie na letni wieczór, albo i na jesienne, co to się zbliżają wielkimi krokami. Przy okazji tego, że jest teoretycznie młodzieżowy, jest odwróceniem wszelkich klisz które sprawiają że wszystkie filmy wydają się nam identyczne. A może oglądam tego na tyle mało, że ten jest dla mnie nowością. Niemniej – fajnie się go oglądało, i chociaż tytuł mi z głowy wyparował, to pamiętam dokładnie co tam się działo.


 

Tyle tego. Trochę dużo jak na dwa miesiące od ostatnich obejrzajek (TUTAJ). Oglądaliście coś fajnego ostatnio? Możecie polecić? Moja siostra zaczęła oglądać „Uwięzione”, a ja dopiero jestem na pierwszym odcinku 😉

A, apropo „Unsolved mysteries” zobaczyłam na idbm, że 16 października chyba ma wyjść drugi sezon (albo druga połowa pierwszego, wychodzi na to samo). Fajowsko!

Zobacz także