„Niespokojny człowiek” Henning Mankell

Jestem. Wybaczcie, że po tak długiej przerwie, ale wiecie – wszystko dzieje się na raz. Wpierw się rozchorowałam, a później zepsułam komputer i dopiero wczoraj go odzyskałam. Wiecie, głupota nie boli i te sprawy. Muszę  w końcu na spokojnie przysiąść i napisać kilka zaległych recenzji, póki jeszcze pamiętam co czytałam. Tymczasem wracam do Was z….
„Niespokojny człowiek” jest książką kończącą serię o Kurcie Wallanderze, dzielnym śledczym, z któremu towarzyszyliśmy przez dziewięć poprzednich części. W końcu nadszedł moment rozstania – jak to nieładnie brzmi. Rozstanie, przynajmniej w moim wypadku dość trudne, bo zżywam się z bohaterami – oj, za bardzo, za bardzo. Choć i „przyzwyczaiłam” brzmi niezbyt elegancko w tym jakże podniosłym momencie, to po prostu lubiłam żyć z myślą, że „a, jeszcze tego o nim nie wiem”, „tego się muszę dowiedzieć” a tu proszę – this is the end.

„Niespokojny człowiek” jest dość opasłym tomiskiem, bo ma ponad pięćset stron. Czytnik, kiedy powiększyłam czcionkę pokazał mi tych stron niemal tysiąc, tym bardziej się cieszyłam, że aż tyle do przeczytania. Tym razem główne skrzypce gra Kurt, który… no cóż, nie ukrywajmy, starzeje się. Jego córka Lind pracuje w policji, spotkała mężczyznę może swojego życia, informuje Kurta, że ten zostanie dziadkiem. W splocie innych wydarzeń, których nie chcę zdradzać, Kurt ląduje na urodzinach przyszłego teścia swojej córki, który to teść – Hakan von Enken opowiada mu historię sprzed ponad dwudziestu lat. Za jakiś czas Hakan po prostu ginie.
Dla Kurta jest to nietypowe śledztwo, którego wszak sam nie prowadzi, a jedynie – ze względu na zażyłości rodzinne, próbuje pomóc. Policja i on sam, odkrywają tajemnicę za tajemnicą, kolejne coraz bardziej szokują nawet syna Hakana, który – jak się okazuje – zupełnie nie znał swoich rodziców. Gdzieś w tym wszystkim Kurt zdaje sobie sprawę z upływającego czasu, z tego, że się starzeje, z tego, że jego córka ma własne dziecko i już nic nie będzie takie samo, aż w końcu z tego, że ludzie, z którymi żyjemy, wciąż mogą być dla nas tajemnicą.
Bałam się tej książki z wielu powodów. Bo zakończenie może zostać spłycone, bo może znowu się zanudzę, albo nie spodoba mi się to, jak zostanie zakończona historia Wallandera. Biję się w pierś. Autor oddał szacunek nie tylko nam, czytelnikom, ale i własnym bohaterom. Pożegnał się godnie, pokazał, że w jakimś stopniu, mimo zakończenia książki bohaterowie nadal toczą życie. I choć on nie opowiada o tym, jak Kurt się starzeje u boku swojej córki i wnuczki, o tym, że z pewnością nadszedł czas, kiedy rzucił policję, to my to wiemy, bo historia została poprowadzona tak, a nie inaczej.
Cieszę się, że dane mi było poznać tego autora, poznać Kurta Wallandera i być częścią tego wszystkiego. Ubolewam, że to już koniec, ale może warto wiedzieć, kiedy zejść ze sceny niepokonanym, a nie ciągnąć to Bóg wie ile? 
Jeżeli niechybnie udało mi się kogoś zniechęcić poprzednią recenzją do sięgnięcia po książkę Mankella, zwracam honor – sięgajcie, czytajcie i zachwycajcie się. A, mam nadzieję, wynik śledztwa na pewno zaskoczy Was tak samo, jak i mnie. 

Zobacz także