Najgorętsza plaża w Finlandii // Antti Tuomainen

W książce Antiego Tuomainena przenosimy się do zimnej Finlandii. Która ma mimo wszystko najgorętszą plażę w całym kraju. Pewnie zastanawiacie się, co w niej takiego wyjątkowego. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że sama nie zadałam tego pytania w trakcie czytania książki.


Niejako prowodyrem całej kłopotliwej sytuacji, w którą wkręceni pozostają inni bohaterowie książki, jest właściciel ośrodka wypoczynkowego, który chce wykorzystać plażę która tak podoba się turystom i zbić na tym dobry interes. Wszystko byłoby okej, gdyby nie fakt, że tam gdzie chciałby wybudować kolejny hotel, stoi wielki dom. Właścicielka mimo kłopotów finansowych jest nieprzejednana w swojej decyzji – nie odsprzeda domu ani ziemi, za nic. W środek całego zamieszania zostaje wplątany detektyw przysłany z Helsinek, który ma zbadać sprawę od środka. Ale oczywiście nie byłoby kryminału obyczajowego bez romansu w tle. Między kim i o czym – to już musicie odgadnąć sami.

Już od pierwszych stron powieść snuje się dosyć powoli. Rozdział po rozdziale dostajemy na pierwszy rzut randomowe historie, mnóstwo imion i zdarzeń i szukamy w głowie jakiś ich połączeń. Przepełnienie nadzieją, że tak, już za chwilę to będzie miało jakiś większy sens. W końcu i pojawia się element zagadki kryminalnej, która tak skusiła mnie do przeczytania książki (nie, nie chodziło tylko i wyłącznie o flaminga na okładce).

Większość historii kryminalnych zaczyna się od jakiegoś trupa. Od niego zawsze wychodzi reszta książki, wszystkie plot twisty, nieporozumienia, zagadki i uczucie, że trzeba trzeba czytać, bo za chwilę, bo za dwie strony, bo po następnej kropce. No i tak trochę czekałam na ten moment licząc, że zabójstwo [tej konkretnej osoby] do czegoś doprowadzi. Później liczyłam na bohaterów, że uratują sytuację tymczasem: prowodyl całej sytuacji jest nijaki, dwójka panów po prostu głupia, a policjant i obiekt jego westchnień nieodpowiedzialni i „miętcy”.

Historię, którą autor opowiedział na 380 stronach możnaby śmiało opisać na stronach dziesięciu, usuwając bezsensowne myśli bohaterów bądź sytuacje, które chyba miały do czegoś prowadzić, a jakby niekoniecznie. Nie chcę zabrzmieć, jakbym zjeżdżała „Najgorętszą plażę w Finlandii” tak od góry do dołu, ale naprawdę przez jakiś czas jej okładka migała mi na Instagramie milion razy dziennie. Z poleceniami. Brak pociągu do jej czytania tłumaczyłam sobie epidemią, zjechanym nastrojem i chęcią do oglądania głupich programów na Netflixie. Po głębszym namyśle – już wiem, czemu nie chciało mi się jej czytać.

Bo mi się nie podobała, ponieważ mnie nudziła. I trochę chyba próbowałam winę zrzucić na siebie, a nie na książkę. Którą otrzymałam – i jest mi z tego powodu niezmiernie miło. Moje serce się roztopiło, gdy zobaczyłam, że opakowana jest w flamingowy papier (nie wykluczam, że zdzierałam go z nabożną czcią po to, by ładnie go złożyć i schować na dno szuflady).

Niemniej jednak nie jest to na pewno książka, o której bym powiedziała, że wciąga. A kryminałów, nawet tych pozornie śmiesznych, trochę w swoim życiu przeczytałam.

Zobacz także