Hodowca świń // Anna Zacharzewska

Nie wiem, czego się spodziewałam po tej książce, wydaje mi się, że do jej przeczytania zachęcił mnie przewrotny, niewiele mówiący tytuł, jak i fakt, że ten opis, co był na okładce, to był nawet intrygujący.
Czy dostałam to, czego chciałam – nie wiem. Czy jednak się zawiodłam? W żadnym wypadku.
Ogólnie rzecz biorąc wszystko dzieje się w prężnej korporacji, której pracownicy jakby nie mogą się ze sobą dogadać, a to wszystko przez wydumanego nieco szefa, Rafała, któremu wydaje się, że postradał wszystkie zmysły. Wyniki firmy spadają, pracownicy są mniej efektywni, a jedynym sposobem, by odmienić taki bieg rzeczy to… wyjazd integracyjny. Nikt się nie cieszy, nikomu się ten pomysł nie podoba, nikt też jednak nie jest w stanie się od takiego wyjazdu wymówić. Dlatego też pewnego poranka wszyscy pracownicy stawiają się w umówionym miejscu, prężni i gotowi, jednak czy są gotowi na to, co  r z e c z y w i ś c i e się tam wydarzy?
No oczywiście że nie, skoro wszystko kończy – albo zaczyna się – przypadkową śmiercią 😉

Hodowca świń to taka przewrotna opowieść o złym szefie i podwładnych, którzy nienawidzą swojego szefa, ale jednocześnie poza narzekaniem na niego między sobą nie robią zbyt wiele, by się go pozbyć albo wpłynąć na jego zachowanie. Oczywiście dużo zrobić nie mogą, bo jednak praca, bo rodzina i bo pieniądze, ale gdyby chcieli – tak mi się wydaje – coś by ruszyć mogli. Tu jednak obwiniają go za swoje życiowe niepowodzenia, obarczają winą za rzeczy na które nie ma wpływu, napuszczają jeden na drugiego, robią się gorsi od niego samego, a jednak wciąż w tym wszystkim trwają.
Z kolei wyjazd integracyjny – och, ile się o takich wyjazdach nasłuchaliśmy albo naoglądaliśmy, co się tam nie dzieje, to też wiemy, dlatego trochę byłam przygotowana na rozwój sytuacji ale tak jakby i mnie to chyba wszystko przerosło. Wyjeżdżają bowiem do wioski zabitej deskami, szef odbiera im telefony, jedzenie – wszystko to, co ze sobą mają, i tak jakby: zaczyna się gra. O przetrwanie – w dosłownym słowa znaczeniu, bo bez jedzenia, i innych środków potrzebnych do życia łatwo jest popaść w paranoję. I jeszcze bardziej skakać sobie do gardeł.
Mam wrażenie, że to taka przerysowana opowieść o wielu korporacjach, w których szefowie stwarzają postrach dla pracowników, którzy – nawet przerażeni – nie mają zbyt wielkiego pola do popisu, bo jednak potrzebują tej pracy i tych pieniędzy wpływających co miesiąc na konto. Przy tym wszystkim Hodowca świńwprowadza trochę śmiechu, ironii, bo przecież tylko śmiech nas uratuje. Książka wciąga – choć może nie od pierwszych stron, bo tam miałam mieszane uczucia, które dopiero zniknęły jak wszyscy wyjechali na ten obóz przetrwania, później jest tylko lepiej.

Zakończenie powala na łopatki swoją niedomyślnością na przykład, i mi się bardzo spodobało. Wyrwane z kontekstu, poza wszelkimi barierami – a jednak co się człowiek uśmiał, to jego.
Za egzemplarz książki dziękuję 


Zobacz także