Dzieci Norwegii. O państwie (nad)opiekuńczym // Maciej Czarnecki

Przysięgam, że książki związane z Norwegią same, zupełnie znikąd, pojawiają się na mojej półce, a że ja mam do nich dobre serce, po prostu czytam, skoro już są. To nie jest żadna obsesja, w ogóle. No dobra no, wydało się. Ale na swoją obronę mam to, iż to bardzo dobry reportaż jest, więc jeśli lubicie taką tematykę, jeśli lubicie kraje skandynawskie, kulturę i tamtejsze obyczaje, jak najbardziej Wam się „Dzieci Norwegii. O państwie (nad)opiekuńczym” spodoba.
O czym to w ogóle jest? O Barnevernecie, norweskiej instytucji, chroniącej prawa dzieci. Dość szybko dowiadujemy się, że w Norwegii dzieci ceni się ponad wszystko, tak samo też stawia się ich prawa. Nie liczy się – nie pamiętam dokładnie jak to brzmiało – to, że dziecko ma szansę wychować się w pełnej, kochającej rodzinie tylko to, jak ta rodzina rzutuje na ewentualną przyszłość dziecka, i jeśli coś wydaje się niepewne, Barnevernet uznaje wtedy że musi wkroczyć i cos z tym zrobić.
Autor, Maciej Czarnecki przedstawia nam punkt widzenia polskich rodzin, które chcąc nie chcąc miały z Barnevernetem przygody, w większości wypadków były one powodowane nie tym, że rzeczywiście się coś w ich domach działo a tym, że oto doszło do zderzenia dwóch kultur, tej polskiej, w której dzieci, cytując:


„nasze, z polski, z byłego bloku wschodniego, są traktowane zupełnie inaczej. Są obdarzone ciepłem, przyjaźnią, miłością, pocałunkami, co w Norwegii bardzo się nie podoba”.

 … z tą norweską, w której nei wolno się przytulać, frywolnie zachowywać, a za lanie to już w ogóle można iść do więzienia. Dość szybko okazuje się, że ta ziemia obiecana, bo przecież tak wszyscy myślą o Norwegii, wyjeżdżając do niej, jest przyjazna jedynie dla tych, którzy dostosowują się do wytyczonych norm, bo przecież odchylanie się, inne zachowanie w stosunku do własnych dzieci, jest podejrzane.
Autor nie ocenia, przytoczone historie zaś i ich bohaterowie nie oskarżają, rozumieją,  jednocześnie przez cały czas wyrażają swoją dezaprobatę, strach i pewne przekonanie, że kraj, w którym mieszkali jakiś czas zupełnie się na nich, i ich kulturę, wypiął.
Muszę przyznać, że temat reportażu wydał mi się ciekawy, bo ile można czytać o fiordach, mroźnej zimie, zaspach, zorzy polarnej i tym podobnych? Inne spojrzenie na kraje skandynawskie rzeczywiście otwiera oczy, pokazuje, że nie wszystko jest czarno-białe, a pod fasadą troski niekoniecznie muszą się dobre chęci chować. Niestety.
W nawiązaniu do książki, którą bardzo Wam polecam, bo to jest trochę zimny prysznic dla każdego, kto przez chwilę myślał o Norwegii jako państwie, w którym możnaby żyć, nasuwają mi się dwie rzeczy. Jedna – to film Obce niebo,ukazujący historię polskiego małżeństwa, któremu dziecko zostaje „przez przypadek” odebrane. Oglądałam, mogę polecić. Drugie – u licha, jakim sposobem tułanie się dzieci po rodzinach zastępczych tylko dlatego, że urząd źle odebrał jakieś zachowanie jest lepsze od wychowywania się wśród kochających osób? Nie mogę pojąć.

Zobacz także