Jakie ja ostatnio czytam książki!! Tak dalekie od „moich” gatunków, a jednocześnie tak bliskie sercu – chociaż po przeczytaniu. O dziwo, nie są to ani kryminały, ani nawet reportaże, chociaż te pierwsze wciąż pożeram niemal z zamkniętymi oczami.

Wracając jednak do tematu – poniżej o dwóch książkach prawie young adult, które, tak samo jak szybko pochłonęłam, tak też bardzo i bardzo polecam. Choćby jako próbę czytania w oryginale.


red white royal blue recenzja

Red, White & Royal Blue, Casey McQuiston

Chciałabym mieć logiczne wytłumaczenie dla faktu, że po nią sięgnęłam, ale nie mam. Dużo jej było na Instagramie, przyciągała okładką a poza tym: rodzina królewska i amerykańska głowa państwa w jednym???

Wszystko rozchodzi się o Pierwszego Syna Ameryki, syna pani prezydent, który wdaje się na brytyjskim dworze, w dodatku, w trakcie ślubu, w kłótnię. Żeby owa kłótnia nie naruszyła stosunków dwóch państw, Henry (książę) oraz Alex (syn pani prezydent), muszą spędzić ze sobą weekend, albo jeden dzień już konkretnie nie pamiętam. Tak czy siak wiadomo, jak to w romansidle, że po tym czasie spędzonym razem wszystko się zmienia, niby zaczynają być przyjaciółmi a niby tam „pomiędzy wierszami” dzieje się wiele. Żeby nie było łatwo wiadomo, że muszą to wszystko ukrywać przed światem i opinią publiczną która mogłaby różnie zareagować.

Ogólnie ja już dawno nie czytałam chyba nic YA wychodząc z założenia że już wyrosłam i nie sprawia mi to tak wielkiej uciechy. Teraz mi sprawiło ogromnie wiele przyjemności, czasem się chichrałam a czasami ocierałam łzę wzruszenia. A serio, no to nie wiem. Dawno nie czytałam niczego w takim stylu więc też ciężko cokolwiek mi powiedzieć. Jako że czytałam książkę w oryginale, ominęła mnie afera ze złym (tragicznie złym) tłumaczeniem które pojawiło się na rynku i trochę jestem z tego powodu smutna (że mnie ominęło) i wdzięczna że oszczędziłam sobie stresu, bo widząc zdjęcia trochę się uruchamiałam.

Przeczytałam ją w dwa dni i jeśli to nie jest wystarczającą polecajką, to nie wiem, co jest (może polecajki innych instagramerów). Może akurat trafiła do mnie w dobrym czasie tzn takim, w którym nie wchodziły mi inne książki i ją zaczęłam jako „odtrutkę” jakkolwiek to brzmi. Niemniej – romans dwóch młodych chłopaków w dodatku tak wysoko postawionych i sławnych i pięknych (dowiedziałam się wczoraj, że podobno wykupiono już prawa do ekranizacji) jest atrakcyjny nie tylko pod względem językowym (ach te wszystkie nawiązania do brytyjskiej czy amerykańskiej kultury), rozrywkowym (serio) ale rozwijającym (choćby dla tych młodych ludzi którym wydaje się, że przez to że są inni są gorsi). Bohaterowie są nieziemsko kochani, opis ich romansu wcale nie taki banalny, scen łóżkowych (echę!!!) totalnie nie wulgarny, tło historii – brytyjska monarchia oraz Ameryka zza kulis. Jeśli nie znacie – czytajcie, w jakim języku chcecie (chociaż jeśli nie chcecie się uruchamiać widząc tłumaczenie, to polecam jednak w oryginale).

daisy jones and the six recenzja

„Daisy Jones & The Six”, Taylor Jenkins Reid

O tej książce pisałam nawet pod ostatnim zdjęciem na Instagramie. The Six, znany amerykański rock’n’rollowy zespół 12 grudnia 1979 roku odbywa swój chyba najbardziej udany koncert w wieloletniej karierze zespołu. Czy ktokolwiek spodziewa się, że jest to ich ostatni koncert? Pewnie nie. Czytelnik też się tego nie spodziewa, wczytując się w tak fascynującą historię zespołu, który… przecież nigdy nie istniał. Dlaczego „Daisy Jones & The Six” jest tak wspaniała? Ponieważ jest napisana w formie… wywiadu. Dokładnie tak. W formie wywiadu, z członkami zespołu oraz ich najbliższymi.

Tak jak napisałam na początku, pisałam o tym na Instagramie (o, TUTAJ). Jako, że książka została napisana w formie wywiadu, jednocześnie czytało mi się ją super, i trudno było mi się wkręcić w historię. Tak przynajmniej było przez 30% książki, ponieważ później się wciągnęłam i nie odłożyłam czytnika dopóty dopóki jej nie skończyłam 🙂

Pierwszy raz spotkałam się z książką napisaną w formie wywiadu z zespołem, który nie istnieje. Przeraża mnie jednocześnie i zaskakuje to, ile trzeba było włożyć pracy w jej napisanie. Poskładanie wszystkiego, kiedy zadaje się pytania i odpowiada na nie? No whoah, zupełnie nie mieści mi się to w moim rozumowaniu. Innym wyjściem jest to, że jestem może taka leniwa, dlatego mnie to przeraża. Tak czy siak – whoaaaaaaaaaaaaaa!

Cały czas zastanawiam się, co jest w tej książce takiego pociesznego. W sensie, na pewno nie jest to pierwszy rock’n’rollowy zespół który wewnątrz siebie ma jakieś problemy i konflikty wynikające z przebojowości jednego czy cichości drugiego gitarzysty albo wokalisty. Niczym nowym  nie jest też postać młodej osoby która powoli wybija się na rynku, wpada w niekoniecznie dobre towarzystwo, błądzi i jakimś dziwnym trafem trafia na takich ludzi, którzy jakoś torują jej przyszłość. Co więcej nie jest to pierwszy zespół który się rozpadł i było wiele do tego przyczyn gdzieś po drodze. A jednak bohaterowie są tacy wspaniali, szczerzy, prawdziwi w tym, co robią. Bardzo fajnie ukazane są też lata siedemdziesiąte w Ameryce, to jak historia wpływa na bohaterów, jak oni wpływają na nią. Jak miłość przezwycięża przeszkody pojawiające się na drodze, a muzyka jest totalnym spoiwem  między często bardzo różnymi sobie ludźmi.

Czuję się totalnie oszołomiona lekturą, jej wspaniałością i wyjątkowością oraz tym, że kurcze, instagramerzy mieli rację, to naprawdę super książka. Czytałam ją znów po angielsku, jako że wyznaję zasadę że książki łatwe w odbiorze tzn na pewno nie reportaże staram się w oryginale jako że nie uczę się już angielskiego i nie chcę wyjść z wprawy.


Chociaż w lipcu przeczytałam jeszcze kilka ciekawych książek, w większości były one w tematyce morderstw bądź morderczyń, wobec czego nie pasowały mi zbytnio do tego typu notki 🙂 Jednocześnie pisanie recenzji o każdej z książek z osobna było dla mnie równie bezsensowne.

Powoli tutaj wracam, choć przyznaję, że i pisanie idzie mi ostatnio średnio. Helpunku!

 

Zobacz także